Skaczące Jabłuszko (beta)

Broken Sword : The Shadow of the Templars


Kliknij aby powiekszyc




[1]  [2]  [3] 



Wstęp


Jak przystało na każdego studenta pochodzącego z USA, przyszedł w końcu taki etap mojego życia, kiedy należało wyruszyć w świat. Wprawdzie można zawsze wybrać się w podróż po moich rodzinnych Stanach, ale to nie to samo. Należało więc udać się do Europy, co też zrobiłem. Moim marzeniem było zwiedzenie najwspanialszych miast na Starym Kontynencie. A gdzie powinna się rozpocząć ta wspaniała wycieczka, jak nie w Paryżu. Tak, to będzie pierwszy etap mojej podróży. W drogę...

Zmęczony długim szwędaniem się po mieście, usiadłem sobie w małej kafejce. Jako że pogoda dopisywała, jedynym rozsądnym wyjściem było skrycie się na tarasie pod wielkim żółtym parasolem. Wkrótce też miałem w ręku kawę, która smakowała wyśmienicie.

Spodobała mi się kelnereczka. Ładna blondynka. Oczywiście chodzi mi tutaj o jej kolor włosów, a nie osobowość. Zwróciłem też uwagę na pewnego starszego pana w kapeluszu, który wszedł do środka. Zauważyłem, że w jednej ręce ściskał teczkę. Zajął miejsce niedaleko wyjścia.

Niedługo potem do kafejki wszedł clown z akordeonem. Zwróciłem na niego uwagę, ale prawdę mówiąc, kto spotyka clowna w centrum miasta a nie w jakimś cyrku na przykład. Clown wszedł z akordeonem, ale wyszedł bez niego. W zasadzie wybiegł, a w jego rękach była teczka należąca do starszego pana. Nie zdążyłem zareagować, gdyż właśnie w tym momencie w kafejce eksplodowała bomba i eksplozja - a raczej powstały w jej wyniku podmuch - powaliły mnie, a także wszystkie stoliki. Udało mi się przeżyć, ale wiedziałem, że ten dzień i to wydarzenie na zawsze zmieni moje życie.

Francja - Paryż


Kawiarenka - a raczej to, co z niej zostało - była w fatalnym stanie. Wszedłem do środka. Kelnerka żyła, ale była nieprzytomna, więc jakiekolwiek wdawanie się z nią w rozmowę nie miało sensu. Pomogłem jej usiąść na krześle i wtedy doszła do siebie. Biedaczka, myślała, że to, że niczego nie pamięta jest wynikiem hucznej imprezy (to fakt, mieszkania po niektórych imprezach wyglądały gorzej niż ten lokal). Zdziwił mnie tylko jej chłód, kiedy zorientowała się, że jestem z USA (co jest z tymi Europejczykami, że tak źle postrzegają nas - Amerykanów?) Powiedziałem jej, co się stało. Doradziłem jej, aby się nie ruszała. Aby ją uspokoić, powiedziałem jej, że jestem doktorem - a skąd ma znać prawdę, w końcu ja jestem ze Stanów, a ona jest Francuzką. Za wszelką cenę chciała, abym jej nalał drinka. Brandy, co też chciałem uczynić, ale ona sprecyzowała, że nie chce drinka, ale całą butelkę, któą opróżniła, jak gdyby to była woda. Geez!!!

Starszy pan pod ścianą nie żył. W końcu znajdował się w centrum eksplozji. Biedny facet. Ciekawe dlaczego naraził się Związkowi Cyrkowców Francuskich? Żartowałem, kiepski żart...

Zapytałem ją jeszcze o staruszka i clowna, po czym wyszedłem z kafejki. Koło latarni leżała GAZETA. W środku zauważyłem napisek "Salah-eh Dinn thirteen fourty five (1345)". O co tu może chodzić? Brzmiało jak nazwa Orient Expressu czy coś w tym stylu. Wziąłem gazetę i poszedłem dalej. W oddali ujrzałem ciężko pracującego fizycznie mężczyznę.

Podszedłem do niego. Zdziwiłem się, że pomimo eksplozji, on pracował, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Nagle pojawił się żandarm - to chyba ktoś jakby policyjny, nieprawdaż. A także ten drugi, w prochowcu. Niezbyt mi się podobało, że mierzono do mnie z broni. Kiedy powiedziałem, że jestem niewinny i jestem Amerykaninem, zapytałsię mnie, czy nie mogę się zdecydować. Czy to zanczy, że będąc Amerykaninem z góy jestem głównym podejrzanym. Na szczęście ten w prochowcu był inteligentny. Chciał ode mnie zeznań. Udaliśmy się znowu do kafejki. Najpierw gadał z żandarmem (ciekawe, że nazwał Poirota i Tintina belgijskimi komediantami, ha!).

Powiedziałem mu, czego byłem świadkiem). Powiedziałem, że widziałem zmarłego, jak wchodził do kafejki, a także, że pojawił się clown. Z akordeonem. Dostałem WIZYTÓWKĘ.

Po wyjściu z kafejki zobaczyłem śliczną dziewczynę. Pogadaliśmy troszkę. Nazywa się Nicolle Collard i jest fotografem (w zasadzie to wolnym strzelcem) pracującym dla jednej z tutejszych gazet. Zdziwiło mnie to, że okazało się, że to nie pierwsza sprawa z clownem. Starałem się wybadać temat i popytałem ją parę razy o clowna i staruszka. Dostałem jej numer telefonu (hmm.. ciekawe myśli mi teraz po głowie przebiegły, hehe). Ale sprawa to czyste interesy. Tiaaa... zobaczymy.

Podszedłem do gościa kopiącego dół. Pogadałem z nim. Nie widział clowna, ale starszego pana (Plantard) tak. Kiedy już nie miałem o czym z nim rozmawiać, dałem mu gazetę. A więc Salah-eh Dinn to koń wyścigowy!!! Dobrze wiedzieć. Nie żebym od razu miał ochotę na jakiś mały zakłąd, ale nurtowało mnie od samego początku, kiedy tylko ujrzałem to imię w gazecie. Facio poszedł, więc zabawiłem się w małego złodzieja (chyba nazywa się to teraz nowocześnie "użyczeniem na czas nieokreślony"). Z jego skrzynki po prawej (ta w namiocie) wyjąłem NARZĘDZIE do otwierania studzienek (chociaż jeszcze wtedy nie miałem o tym pojęcia).

Cofnąłem się do placu, gdzie była kafejka i skręciłem w prawo. Tam właśnie do bramy wbiegł clown. W sumie to zapomniałem o tym, ale policja i tak prędzej czy później wpadnie i na ten trop. Tak sądzę... Brama ta prowadziłą na małe podwóreczko, będące jednocześnie ślepą uliczką. Chwileczkę, to jak stąd uciekł clown. Chyba musiał tu pobiec dla zmyłki, a kiedy byłem nieprzytomny, uciekł inną drogą. Na wszelki wypadek spróbowałem wspiąć się po rurze i pomyszkowałem w koszach na śmieci (nawet jeśliby mnie ktoś przy tej czynności uwidził.. to znaczy zobaczył... i tak by mnie nie rozpoznał, w końcu nie jestem stąd). Nieziemsko się przestraszyłem tego kota co wyskoczył z jednego z nich. Czarny. Mam nadzieję, że pecha mi nie przyniesie.

Nagle mój wzrok padł na studzienkę kanalizacyjną. Użyłem znalezionego narzędzia na studzience i viola - otwarte. Droga na dół stałą otworem. Domyśłiłem się, że to właśnie tędy uciekł przestępca. Zszedłem więc na dół (mimo iż zapach był gorszy jak moje skarpetki po tygodniu noszenia).

W kanałach podniosłem czerowny NOS. Ślad po clownie. Jedyną drogą dalej doszedłem do drugiej części kanałów. Znalazłem tam CHUSTECZKĘ i KAWAŁEK MATERIAŁU (wiszący na kracie). Potem wszedłem po drabince na górę.

Wiedziałem, że musi się coś zdarzyć. Na górze zatrzymał mnie portier, ale po chwili - gdy pokazałem mu wizytówkę inspektora (pod któego się "przed przypadek" podszyłem) zgodził się odpowiedzieć mi na parę nurtujących mnie pytań. Zapytałem go o kawałek materiału, który znalazłem w kanałach. Okazało się, że człowiek, któy przeszedł przez ten sam smród co ja miał na sobie tę kurtkę. Miała na sobie (kurtka rzecz jasna) metkę z imieniem "Todryk". Okazało się, że to krawiec. Dostałem nawet jego nr telefonu (74-98-08-59). Skończyliśmy rozmowę (a raczej to ja ją uciąłem, zanim by się zorientował, że nie jestem prawdziwym inspektorem, rzecz jasna).

Portier wypuścił mnie i znalazłem się znowu koło wykopanego dołu. Obok niego był telefon. Skorzystałem z niego i zadzwoniłem do Nicole. Zaprosiła mnie do siebie na Rue Jarry. Udałem się więc w prawo i następnie właśnie na Rue Jarry.

Porozmawiałem przez chwilę z kwiaciarką o Nicolle, a następnie wszedłem do środka budynku po przeciwnej stronie ulicy. Znalazłem się w apartamencie Nicolle. Apartament to za dużo powiedziane - to tylko jedno pomieszczenie.

Porozmawialiśmy o tej sprawie. Nicolle nie ma zamiaru odpuścić. Pokazałem jej znaleziony w kanałach NOS. Nicolle powiedziała, że pochodzi on ze sklepu na Gare St. Lazarre. Potem pokazałem jej kawałek materiału (ten z kanałów). Nie miała wątpliwości. Pokazała mi zdjęcie człowieka w tym ubraniu. Miał on na policzku (lewym) bliznę w kształcie podkowy lub półksiężyca. Dostałem ZDJĘCIE. Wyciągnąłem z niej także informacje o Plantardzie. A także o innych ofiarach clowna (tylko że wcześniej to nie był clown, a śnieżny bałwan i Pingwin Cesarski!). Pogadaliśmy jeszcze chwilkę (dowiedziałem się kilka ciekawych szczegółów z życia Nicolle). Następnie opuściłem jej apartament.

Po wyjściu na ulicę poszedłem w lewo, a następnie odwiedziłem La risee du monde - sklepik z zabawkami. Sprzedawca był bardzo miły. Zapytałem go o clowna. Pokazałem mu też zdjęcie i natychmiast rozpoznał widniejącego na nim osobnika. Wypożyczył go niejaki Khan. Aby wyciągnąć to nazwisko musiałem kilka razy pokazywać i pytać go o zdjęcie. Na odchodne dostałem BZYCZEK na rękę. Po małym wstrząsie, ma się rozumieć. Wyszedłem i udałem się znowu do mieszkania Nicolle.

Tam użyłem telefonu i zadzwoniłem do Todryka. Zapytałem go o Khana. Dowiedziałem się, że kostium został dostarczony do Hotelu Ubu. Natychmiast się tam udałem.

Przed wejściem stało kilku podejrzanych gości, ale dyskretnie ich wyminąłem. Natomiast zagadałem do siedzącej przy pianinie w hallu kobiety. Ta sympatyczna staruszka to Lady Piermont. Porozmawiałem z nią troszkę. Zakochała się w mężczyźnie o imieniu Moerlin. Gdy pokazałem jej zdjęcie Khana okazało się, że Khan i Moerlin to jedna i ta sam osoba.

Porozmawiałem z recepcjonistą. Jemu też pokazałem zdjęcie Khana. Niestety, nie chciał mi nicna temat tej osoby powiedzieć, ponad to, że to jeden z hotelowych gości. Po tej krótkiej rozmowie zerknąłem dyskretnie do księgi gości, gdzie człowiek o imieniu 'Moerlin' zajmował pokój 22. Musiałem się tam dostać.

Na ścianie (w zasdzie to tablica) wisiał klucz do pokoju 21. Niestety, próba jego wzięcia zakończyła się niepowodzeniem. Więc musiał mi ktoś pomóc - Lady Piermont. Zagadałem do niej znowu. Była bardzo chętna, aby mi pomóc. W czasie gdy recepcjonista odnosił kosztowności Lady Piermont, gwizdnąłem KLUCZ.

Poszedłem natychmiast na piętro, gdzie "znalezionym kluczem" otworzyłem pierwsze z brzegu drzwi. To pokój 21. No to już i włamanie w swoim życiu zaliczyłem. W pokoju otworzyłem okno i wyszedłem na zewnątrz. Przejście nie należało do najbezpieczniejszych, ale udało się. Znalazłem się w pokoju Moerlina aka Khan. W pokoju jednak nie znalazłem nic ciekawego. Jedyne, co mi pozostało, to opuścić ten pokój.

Kiedy uchyliłem drzwi, ujrzałem na schodach Khana. Trzeba się było wycofać. Schowałem się do szafy. Nie był to najlepszy pomysł, ale Khan - mimo iż do niej zajrzał - nie znalazł mnie. Po chwili wyszedł. Przeszukałem spodnie, które zostawił na łóżku. Znalazłem w nim PUDEŁKO OD ZAPAŁEK i chyba WIZYTÓWKĘ KHANA. Wziąłem wszystko. Wyszedłem z pokoju.

Zszedłem na dół i ponownie porozmawiałem z recepcjonistą. Pokazałem mu wizytówkę, ale nic z tego. Znowu pomogła mi dobra i kochana Lady Piermont. Pokazałem jej wizytówkę Khana (Moerlina) i kobitka (ma charyzmę - muszę przyznać). Dzięki niej dostałem MANUSKRYPT, który Khan zostawił w hotelowym sejfie. Wróciłem na górę do pokoju 21 (pierwszy z brzegu). Tknięty przeczuciem (i dwoma gangsterami, co stali przed hotelem) wyszedłem na gzyms i zrzuciłem manuskrypt do alejki poniżej. Potem kulturalnie wróciłem do pokoju, zszedłem na dół i wyszedłem z hotelu.

Przeczucie mnie nie myliło. Przed hotelem zostałem zatrzymany przez opryszków i dokładnie przeszukany, ale nic przy mnie nie znaleźli. A ja tymczasem udałem się do alejki i wziąłem manuskrypt, z którym udałem się do mieszkania Nicole.

Zdałem jej relację z zaistniałej sytuacji. No i ze znalezienia manuskryptu. Pokazałem jej go. Ale ani ja ani ona nie byliśmy w stanie odczytać tego manuskryptu - tylko tyle, że najprawdopodobniej dotyczy Templariuszy. Ciekawa sprawa. Zawsze lubiłem historie o skarbach.

Kiedy jeszcze raz poruszyłem temat manuskryptu, Nicole poleciła mi odwiedzić pewnego historyka - Andre Lobineau'a. On powinien coś więcej wiedzieć. Mogłem go znaleźć w muzeum. Następny przystanek - Musee Crune.

Wszedłem do środka muzeum. Niestety, Lobineau nie było. Strażnik też nic nie wiedział. Zapytany o Templariuszy wiedział tyle co ja o kosiarkach na Saharze. Pooglądałem eksponaty. Moją uwagę przykuł znajdujący się w szklanej gablocie "Trójnóg". To znalezisko ma związek z Templariuszami, a ten "Trójnóg" pochodzi z wykopalisk w Lochmarne, w Irlandii, a na dodatek występuje właśnie na manuskrypcie. Czy nie powinienem się udać na wycieczkę do Irlandii? Nicole powinna się natychmiast o tym dowiedzieć.

Po chwili rozmowy postanowiliśmy, że Nicole zostanie w Paryżu, a ja udam się do Lochmarne. Udałem się do aeroportu, czyli na lotnisko i bon voyage - witaj Irlandio!!!

IRLANDIA - LOCHMARNE


Po kilku godzinach dotarłem do małej, aczkolwiek urokliwej wioski - Lochmarne. Potrzebowałem zasięgnąć języka. Przed lokalną knajpką stał młody chłopak. Zagadałem do niego. Nazywa się Liam Maguire. Dowiedziałem się, że osoby, której poszukuję - Peagrama - nie ma teraz w Lochmarne, a także, że w zamku straszy Zjawa z Lochmarne.

Wszedłem do środka. Pogadałem ze wszystkimi siedzącymi przy barze, a na końcu z barmanem (ten strasznie nie lubi Peagrama, bo pan archeolog zniknął i nie zapłacił za pokój).

Na samym końcu pogadałem z siedzącym przy stoliku na środku lokalu (miał na sobie żółtą kurtkę i niebieską koszulę). To niejaki Sean Fitzgerald. Długo się wypierał. Często musiałem zmieniać rozmówców. I tak sobie chodziłem między Fitzgeraldem a siedzącymi przy barze dwoma jegomościami i Maguire;m (dzieciak przed barem). Wszyscy byli pewni, że Fitzgerald pracował na wykopaliskach Peagrama i że ten dał mu jakieś tajemnicze pudełko.

W końcu udało mi się wydusić z Fitzgeralda prawdę. Przerażony opowiedział mi o Peagramie. Przesyłka, któą zostawił była dla gościa imieniem Marquet (kolejna mi się postać pojawiła, eh). Jaques Marquet mieszka w Paryżu? Ciekawe, hehe.

Próbowałem go delikatnie przycisnąć, ale się przestraszył i wybiegł. Usłyszałem pisk hamowania samochodu i uderzenie. Po chwili wbiegł Maguire mówiąc, że Fitzgerald został potrącony przez duży, sportowy czerwony samochód.

Wyszedłem na zewnątrz. Wszystkiego dowiedziałem się od Maguire'a. Samochód pojawił się na wzgórzu, a następnie - gdy Fitzgerald wybiegł z baru - ruszył z piskiem opon i potrącił Seana, a następnie wciągnął go do samochodu. Był przebrany - kolejna ofiara tego samego mordercy (czyżby znowu Khan vel Moerlin?).

Nacisnąłem przycisk w skrzyneczce przy wejściu do baru (skrzyneczka otworzyła się, kiedy uderzył w nią samochód). Wszedłem do baru. Nikt się nie przejął (i nie uwierzył) w opowieści o wypadku Fitzgeralda. Podszedłem do kichającego mężczyzny (w prawym kącie baru) i pogadałem z nim o pułapkach na króliki, które przygotowuje, a następnie wyczekałem moment, kiedy wyjmie kawałek i gwizdnąłem mu DRUT.

Po wypiciu zamówionego uprzednio piwa, chciałem zamówić następne, ale pompa siadła, więc nie mogłem go dostać. Ale mogłem pomyszkować w inych miejscach. Powiedziałem barmanowi (pokazując mu WIZYTÓWKĘ KHANA), że jestem elektrykiem. Aby mie sprawdzić, kazał obejrzeć zmywarkę. Okazało się, że jedynie z wtyczką były problemy, ale nie takie rzeczy już robiłem. Użyłem drutu na wtyczce od zmywarki i wszystko było ok.

Zszedłem do piwnicy. Panowały w niej egipskie ciemności, więc nie miałem zbyt wielkiego pola manewru. Ujrzałem tylko dźwignię na ścianie. Pociągnąłem za nią i - mimo że odgłos metalu dało się usłyszeć - nic się nie stało. Wyszedłem przed kawiarnię i voila - otworzyłem właz do piwnicy.

Nagle zamurowało mnie - zgadnijcie, kto się do mnie zbliżył! Khan!!! Odpowiedziałem mu zgodnie z prawdą, że nic nie widziałem i że nic nie znalazłem. Jeszcze. Khan odszedł, a mnie ulżyło!!! Nie poznał mnie. Ale już mnie widział.

Zszedłem do piwnicy (od wewnątrz). Znalazłem parę interesujących rzeczy - KLEJNOT PEAGRAMA i LATARKĘ. Wróciłem na górę i zabrałem RĘCZNIK, któy leżał pod ręką Leary'ego (poczekałem, aż ten podniesie rękę). Wyszedłem z baru.

Postanowiłem zwiedzić okolice wioski. Droga na prawo zaprowadziła mnie do wrót zamkowych. Przed nimi przy wozie z sianem spotkałem kolejnego mieszkańca wioski. Mężczyzna czytał książkę, a na wieść o wypadku swojego siostrzeńca, nie przejął się zbytnio. Zaoferowałem się, że popilnujęstogu siana, a on poszedł do baru, aby tam rozpocząć poszukiwania (geez...). Oczywiście ja wspiąłem się na siano. Aby dosięgnąć do wyłomu, użyłem narzędzia do otwierania studzienek i uformowałem sobie brakujący stopień. Po chwili byłem już po drugiej stronie muru.

Zejścia do podziemi pilnował stary cap. Niestety, każda próba zbliżenia się do drabiny kończyła się otrzymaniem ciosu rogami w brzuch. Postanowiłem zastosować pewien fortel - spróbowałem podejść do zejścia do podziemi, a kiedy zostałem przewrócony, szybko wstałem i przesunąłem stary pług, leżący po lewej stronie. Kozioł zaplątał się, a dalsza moja droga stanęła otworem.

Zszedłem na dół. Znalazłem się w jakiejś starożytnej świątyni. No, może nie tak bardzo starożytnej, ale średniowiecznej na pewno. Tutaj do głosu doszedł mój głos starego wandala. Podkusiło mnie i chciałem podnieść posąg stojący u podnóża czegoś, co wyglądało na ołtarz. Niestety, posąg przewrócił się. Podniosłem go. Gdy to zrobiłem, zobaczyłem, że zrobił on na ziemi kilka dziurek. Co one mogły oznaczać? Trzeba to było sprawdzić.

Z pobliskiego stolika wziąłem troszkę BIAŁEGO PROSZKU. Najpierw wsadziłem moje ręce (a w zasadzie jedną dłoń) w powstałych pięć dziurek. Następnie wysypałem na nie biały proszek. Pozostało już tylko rozprowadzić równomiernie gips i... zmoczyć go. Ale skąd wziąć wodę? Mam! Przypomniało mi się, że w piwnicy baru widziałem cieknący kran. Wróciłem więc do piwnicy i odkręciłem kran. Nasączyłem zabrany ręcznik wodą i szybko - aby nie wysechł - wróciłem do podziemi w zamku. Tam oblałem gips wodą. Powstał mały odlew, który podniosłem i włożyłem w otwór po lewej stronie ołtarza. Pasował idealnie. Otworzyło się tajne przejście.

Zszedłem na dół i odkryłem tajemniczą "kryptę" z napisem na ścianie - Montfaucon.

Przejdź do odpowiedniej części opisu
(obecnie jestes w części : 1)
[1]  [2]  [3]